Zauważyłem, że co jakiś czas wraca temat wypalania fajki z przerwami połączony z pytaniem „czy to grzech?”. Zapalić, pociągnąć kilka razy i odstawić na, powiedzmy, godzinę, po czym wrócić do dalszego palenia. Otóż moim niechlujnym zdaniem – nie!
Temat myślę jest szczególnie dobrze znany osobom, dla których fajka jest towarzyszem codziennych czynności – praca, uczelnia, przechadzka po mieście z punktu A do B. Limitowane czasowo szkolne przerwy, konieczność zajścia do sklepu, w którym zagadaliśmy się ze sprzedawcą – aktualnie palona fajka ląduje w kieszeni marynarki lub w plecaku, którą potem wyciągamy i palimy dalej. Normalka. Codzienność. Taki tryb towarzyszy mi od jakichś dwóch lat, odkąd nauczyłem się palić na zasadzie „nabić i zapomnieć”. Palę w pracy (o ile robię fotoreportaż z wydarzenia na świeżym powietrzu) i w drodze do niej, palę na uczelni, gdzie charakterystyka zajęć pozwala mi wyjść w dowolnym momencie i zaserwować organizmowi nikotynę.
Jakiś czas temu wspomniałem o tej metodzie (słowo użyte z premedytacją, o czym za chwilę) na forum FMS i już po chwili zostałem sprowadzony na ziemię, że wg książki Zbigniewa Turka czyn taki jest „grzechem śmiertelnym fajczarza” z tegoż powodu, iż niedopalony tytoń nasączony kondensatem zaczyna po prostu gnić, co odbija się na efektach zapachowych (i smakowych) samej fajki.
I mogę się z tym zgodzić, jednak upieram się, że najważniejsza jest tutaj świadomość. Na początek rzecz oczywista – na taki styl palenia pozwolić sobie mogą fajczarze, którym kondensat obcy jest jak studentowi abstynencja. Suche palenie wtedy zdecydowanie ratuje fajkę przed szybkim zaśmierdnięciem.
Druga sprawa – jeśli już nie możemy obyć się bez zalewania fajki, wtedy dobrym rozwiązaniem jest włożenie w przewód dymowy wyciora na czas przerwy. Bawełna szybko wchłonie wilgoć i znów fajka jest bezpieczniejsza.
Jak zapewne niektórzy wiedzą, co jakiś czas serwuję wszystkim swoim fajkom porządną higienizację – darcie nagaru, wyciorowanie, czyszczenie, wszystko z towarzystwem szlachetnego trunku o nazwie spirytus. Bo zdaję sobie sprawę z własnego niechlujstwa. A do tego nienawidzę posiadać nagaru w swoich fajkach. I to też może być sposób na utrzymywanie swoich fajek w czystości.
Wracając do forum FMS – wywiązała się krótka dyskusja, z której wynikło, że praktyka palenia na raty nie jest wcale nowa. Co więcej, ma nawet swoją nazwę – Delayed Gratification Technique, w skrócie DGT. Fajkowy Stosunek Przerywany, przekładając na nasze.
I jak zwykle niezawodny KrzyśT podzielił się linkiem do znakomitej wypowiedzi – a jakże! – Rotma na grupie dyskusyjnej alt.pl.fajka. Nie zdziwiło mnie, że temat był już kiedyś poruszany, natomiast bardzo spodobało mi się podejście guru apf do tematu, czyli jaki wpływ na tytoń ma taka długa przerwa. Bo ma i to niebagatelny, o czym co jakiś czas wspominałem, a w tej chwili zbieram do kupy.
I teraz, pisząc ten tekst, zauważam, że artykuł ten można zaliczyć jako kolejny pt. „Ocalić od zapomnienia”.
A więc przypomnę:
DGT = FSP = Fajkowy Stosunek Przerywany :-))
wzięło się z APF :
http://tinyurl.com/6hxu7
dyskutowane na DAFT :
http://tinyurl.com/4lc2l
pojawiło się na APF (Rafał !) :
http://tinyurl.com/3htfs
pryncypialnie odszczeknął się Hot (sorry!, kochamy Cię !)
http://tinyurl.com/5c2ds itd., szukajta google dalej
ja, jako nieufny, dokładny do znudzenia Wielkopolanin :-)
postanowiłem sprawę zbadać, nie szczędząc wysiłku i tytoniu :-))
FSP a’la Rotm :
1. należy zgodnie z regułami :-) fajkę nabić
2. pozostawić ją na ok. godzinę do dwóch
– i to zalecam wysoce (!) do każdego (?) tytoniu
3. rozpalić, palić uważnie przez 15-30 min., w zależności od tytoniu,
techniki i pojemności fajki tak, aby spalić 1/4 (do 1/3 max) tytoniu
4. fajkę pozostawić do naturalnego zgaśnięcia, nie ubijać, nie poprawiać
powierzchni tytoniu
5. jeśli potrzeba (w zal. od techniki i tytoniu) po zagaśnięciu natychmiast
wysypać luźny popiół
6. odczekać od pół- do dwóch godzin (warto!) i rozpalić ponownie
wyniki :
Va’s :
– SG BB bez sensu
– większość ‚szkotów’ – czyli Va Mix nic nie daje
– SG FVF bosko !
– GH Dark Flake – aaa !!!
La :
– DSMM średnio, ale nieźle
– DEMP tak sobie, ale lepiej nie
– DLM – rewelka !
– DNC, D965, Balkan Sobranie – bez sensu
– SG Balkan Flake – ? hmm
– SG Commonwealth Mixture = nowy wymiar
Va ‚skrętki’ (Pigtail, Irish Twist itp) :
– warto próbować, wyniki niejednoznaczne, trzeba eksperymentować z czasem
Va/Pq :
– DDLNR – dobrze
– GH Brown Flake – rewelka!
– GLP Haddo’s Delight – tak sobie, lepiej nie
Aromaty :
– SG Grousemoor – gorzej
– Erinmore – fuj !
– SG Canon, SG RB bez sensu, fuj !
– SG Cob – o !
– GH Coniston Cut Plug – nowy wyraz wart każde piniendze !
wnioski :
warto próbować, z grubsza :-) widzi mnie się, że dobrze reagują tytonie
delikatne i/lub mocne, zdecydowane
‚środek’ i aromaty lepiej nie
wrażenia czasem szokująco pozytywne, acz długo nie zawsze ;-)
Rotm
I mi przez ten czas nasunęło się kilka wniosków (nieco odmiennych), lecz od razu uprzedzam – nie będę się tak bardzo rozdrabniał na konkretne blendy jak to zrobił Rotm, bo po prostu nie wszystko pamiętam, a i lenistwo nie pozwalało, bym wrażenia opisywał.
Najważniejsze – omijać syropowate aromaty i mieszanki, gdzie duży udział ma Burley (z autopsji: SG Kendal Cream Flake, Peterson University Flake). W przypadku tych drugich smak staje się gorzki, suchy, bywa że gryzący. Chyba że ktoś lubuje się w czystych Burleyach, to może mu takie rozwiązanie przypasować, szczególnie że i specyficznej orzechowatości można się spodziewać.
Nie najlepiej wg mnie spisują się również tytonie, w których nie oszczędzano na dodatku Perique czy Kentucky. Nachalność, gryzący dym – to się raczej nie podoba. Ale i bywają wyjątki, jakim jest np. Dunhill De Luxe Navy Rolls, choć nie wiem, na ile dużo Pq tam jest, ale jest tyle, że uważam go za najlepszego VaPera z jakim miałem do czynienia. Przerywanie i z ciągłością.
Mordoskrętki czy inne mocarne tytonie – podpisuję się pod wypowiedzią Rotma. Trzeba próbować mając na uwadze, że i moc potrafi się zmienić. Często wzwyż :>
Scentedy – jak do tej pory nie spodobało mi się to, co zaoferował SG RB Plug, stracił mnóstwo smaczków. GH Ennerdale, SG Cannon Plug, Grousemoor, Orlik Golden Slices – znakomite.
Co zatem możemy spokojnie odkładać na później, gdy za jednym podejściem wypalić nie zdołamy? Przede wszystkim Virginie i mieszanki z Latakią – tu zdecydowanie jest pole do odkrywania na nowo tytoni, które znamy na wylot, gdyż tu najczęściej zdarzają się ogromne różnice in plus. Taka Virginia No1 Mac Barena – niedrogi tytoń, który jest dobry bo jest dobry i niedrogi, nagle nabiera jeszcze większej słodyczy. Samuelowska Full Virginia Flake ładnie się wygładza i elegancko ukazuje swoje niuanse, bez skupiania się nad nimi.
Czy mowa o stricte virginiowych blendach, czy tych z udziałem Latakii, wniosek nasunął mi się jeden – lwia część efektów polega na podbiciu słodyczy. Można fajkę odpalić, od razu odstawić i wrócić do niej po niespełna godzinie – różnica już będzie wyczuwalna.
Liczę na dyskusuję i opis własnych wrażeń. Z rozmów na pogadywaczce wynika, że nie jestem w tym „stylu” odosobniony ;)
Bardzo przyjemna mixtura własnego artykułu i „Ocalić od zapomnienia”, Sam się nie zgadzam tylko z jednym punktem ROTMowej wyliczanki, ale też tylko Grousemoora miałem okazję palić odkładając i to na kilkanaście godzin. Ale dobrze wiedzieć, że jest palenie na raty jest możliwe w wielu przypadkach bez straty smaku a nawet bywa, że i z korzyścią.
Uwaga formalna: Po lekturze artykułu można odnieść wrażenie, że DGT i „zapalę-zgaszę-odczekam-zapalę-zgaszę” itd. to to samo, a jednak tak do końca nie jest. Oczywiście kryteria są nieostre – DGT bywa też omawiana w kontekście pozostawiania odpalonej fajki na noc (!). Ale jednak „kanoniczne” rozumienie tej metody, to plus minus takie, jakie podaje Rotm.
Osobiście takie „popalanie” uprawiam przy pracy w domu. Włącznie z opalaniem nowych fajek. Ciekaw jestem, ile grzechów fajkowych na raz popełniam w ten sposób ;)
Słuszna uwaga, podziękował. Ja bym to rozpatrywał w ten sposób, że DGT to celowe odstawianie fajki na tę godzinę/dwie/noc, żeby smak tytoniu się zmienił. Niechlujne palenie występuje niejako siłą rzeczy, no i jest po prostu niechlujstwem ;) All in all, efekt zazwyczaj ten sam.
Jedna mała korekta do tezy zacytowanej na początku. Tytoń napoczęty w fajce nie może „gnić”, choćby i chciał. Generalnie tytoń jest bakteriobójczy i trzeba znacznie więcej czasu i gorszych warunków, żeby zaczął gnić czy pleśnieć. Osobiście, kiedy skończył mi się arszenik, zabezpieczałem skórki zwierząt wywarem z „Prince Alberta”, i trzymały się potem świetnie.
Na marginesie, ten quarter-bent dublin – piękny.
Weber Blackthorne, dokładnie to zulu , choć na zdjęciu może tak tego nie widać. Fajka dziękuje :)
Zulu, ale cywilizowany :-)
Bardzo ciekawy artykul! Przyznam sie ze i ja poczatkowo uleglem herezji dopalania fajki do samego konca. Na raty palenie jest duzo ciekawsze.
Dawno obiecany był ten artykuł, Alanie dzięki Ci :) Osobiście na raty palę tylko McBrrr No.1, bo jakoś mi szkoda lepszego tytoniu, ale może poeksperymentuję. Zwykle tak palę w pracy, w najlepszym razie w kukurydziane, nieuważnie i bez odciągania kondesatu, może dlatego nie zauważyłem zmian na lepsze.
Mnie osobiście odgrzewana fajka nie smakuje. Jak przygaśnie w trakcie palenia, OK. Ale jak czasem się zdarzy, że zostanie i opalę po godzinie, to po kilku pociągnięciach wywalam zwartość i sięgam bo kolejną.
Przy okazji warto dodać jeszcze jedną rzecz, dla tych mniej zaawansowanych w fajczeniu kolegów. A propos odkładania w trakcie palenia. Mianowicie: jeśli fajka staje się zbyt ciepła, to bezwzględnie należy odłożyć/odstawić do momentu kiedy temperatura stanie się z powrotem akceptowalna. Zazwyczaj zanim to nastąpi fajka wygaśnie. Można przy okazji przejechać wyciorem przez kanał dymowy i pozbyć się nadmiaru kondensatu (o ile fajka na to pozwala, czyli palimy bez filtra/skraplacza). Nie należy się tym przesadnie przejmować, lepiej odpalić drugi raz, niż męczyć siebie i fajkę zbyt wysoką temperaturą.
Alan, kolejny świetny artykuł, gratuluję i dziękuję. Ma Kolega dryg do pisarstwa, bez dwóch zdań.
Co do odkładania fajki, to zawsze to robię. Kiedy fajka sama zgaśnie (albo zanadto się rozgrzeje, lub kiedy czuję intensywny smak w ustach), po prostu odkładam ją na 10-15 minut, czasem na godzinę czy dwie. Kolejne przypalenie i nowe doznania, nowe emocje. Nie robię tego z przyczyn, że tak powiem, naukowych, tylko dlatego, że tak mi najbardziej smakuje. Nie palę dużo, ze cztery nabicia tygodniowo, więc wypalenie na raz całego benta o rozmiarze wiadra z pewnością nie dawałoby mi satysfakcji i pod koniec paliłbym wyłącznie żeby nie usuwać niedopalonych resztek. Przy dzieleniu rytuału na odcinki radocha z pykania jest dłuższa i – moim zdaniem – przyjemniejsza.
Fajnie, że podałeś przykłady, jak zachowują się tytonie po odpoczęciu, wykorzystam to przy testach.
Tytułem uzupełnienia Twojej listy: jakiś miesiąc temu wróciłem do fajeczki po dwudziestoletniej przerwie, więc od razu oczywiście musiałem się połasić na Amphorę zamiast zajrzeć na Fajkanet albo na forum Fajczarzy. Jedno, co mogę powiedzieć, to że ten tytoń po ponownym zapaleniu po upływie godziny jest jeszcze bardziej paskudny (przy pierwszym po latach paleniu nie mogłem się nadziwić, że ktoś mi podmienił dobry tytoń; ale może to kwestia sentymentu i upływu lat, może i kiedyś nie był najlepszy, tylko nie było innego…). Z kolei tytonie z Latakią są nawet lepsze. Testowałem BBBB i Dunhilla Std Mellow. Dunhill, który gryzł mnie w gardło, bo – zafascynowany urodą nowego dla mnie typu tytoniu – przy każdym wciągnięciu przepuszczałem dym z ust do nosa (pomijam, że jako dawny palacz fajorów i niedawny cygar, od czasu do czasu zaciągam się dymem z fajki), złagodniał, stał się, jak byłeś łaskaw zauważyć, słodszy, taki trochę chałwowy, i przestał mi dogryzać, natomiast nie stracił nic z wędzarni. Palę go wyłącznie w ten sposób nawet w nowej fajce, którą kupiłem do Latakii, i którą dopiero zacząłem opalać, więc pakuję 1/3 pojemności. No po prostu miodas.
Jedynym jak dla mnie minusem odkładania fajki i dopalania jej po jakimś czasie jest agresywniejszy zapach, który utrzymuje się dość długo. Co tu gadać, jedzie popielnicą. Nie wiem, czy to kwestia kondensatu, który częściowo zasycha w przewodzie dymowym, czy dłużej zalegającego w kominie popiołu, czy czegoś jeszcze. Nie pomaga wyciorowanie przed odłożeniem ani usuwanie luźnego popiołu. Tylko czas leczy rany, więc fajce palonej na raty pozwalam odpocząć przez tydzień.
Oj, kończę, bo komentarz wyjdzie mi dłuższy, niż artykuł ;) Pozdrawiam!
Jak wszyscy z pewnością pamiętają, sam Sherlock Holmes miał okropny dla stosunków domowych zwyczaj wydłubywania wieczorem niedopalonych resztek z fajki, suszenia ich luzem na gzymsie kominka, a następnie nabijania tymi szczątkami pierwszej fajki porannej (early morning pipe, jakby to pewnie określił A.Dunhill). Jest to palenie przerywane co się zowie i z takiego przykładu wynika, ze w tej dziedzinie dozwolone jest właściwie wszystko.
Się naczytałem i chyba jutro spróbuję takiej metody. Od dłuższego czasu myślałem jak pogodzić palenie fajki z brakiem czasu. Rozumiecie, poranny spacer do auta, picie kawki itp. 15 minut przed wyruszeniem do szkoły. Cały dzień, pełno chwil, w ciągu których można spalić całą paczkę papierochów. Ale nie fajkę, o nie, na nią trzeba z godzinki spokoju. Do papierosa trzeba było uciekać, jak zabrakło witaminki N. Natrafiłem na ten artykuł i mam zamiar poświęcić jakiegoś mniej ważnego do mnie wrzośca i spalić Mac Barena Mixture z takimi przerwami, pewnie cały dzień zejdzie zanim dopalę do końca. Zobaczę co z tego wyjdzie, a nóż uda się znaleźć sposób na moje bóle? Muszę tylko wymyślić czym komin zatkać na czas odłożenia fajki do kieszeni płaszcza, co by tytoń nie wyleciał.
Korkiem od szampana :)
Od szampana to niekoniecznie, ale taki od wina przekrojony na pół sprawdza się nieźle w wypadku przeciętnych fajek. Od szampana to chyba tylko do pota ;)
Też prawda :)
Tylko korek od wina. Zawsze można doszlifować, żeby średnicą pasował do komina. Sam mam kilka takich zatyczek zrobionych :)
No właśnie tak zrobiłem ;)