Mawia się, że najlepiej wyjść z imprezy w jej szczytowym momencie. Ma to być recepta na to, aby pozostały po niej tylko dobre wrażenia. Niniejsza relacja będzie więc zawierała się w przedziale godzinowym spotkania od 14.30 do 17:00, plus garść informacji zebranych przeze mnie odnośnie wydarzeń po tejże godzinie.
„La Habana” jest typową krakowską knajpką w starym stylu. Pamięta więc czasy, kiedy do otwarcia takiego lokalu starczało parę krzeseł (w tym każde z innej „parafii”), parę stołów oraz kilka zdjęć powieszonych na ścianach. I każdy był kontent, że ma gdzie usiąść z przyjaciółmi i piwo lub inny trunek wypić. Inaczej mówiąc, komfortu brak, za to jest pewien, pamiętający lata ’90, klimat. Taka moja podróż w przeszłość.
Patrząc z perspektywy osoby nowej w tym zacnym (ponoć) gronie, muszę powiedzieć, że przyjęcie było aż nadto przyjemne. Myślę, że to przydatna informacja dla osób, które nigdy nie były, a rozważają swoją obecność w przyszłości na takich spotkaniach: otóż, fajczarze to ludzie otwarci i życzliwi.
Rozdzielone sprawnie między uczestników spotkania identyfikatory pozwalały przyporządkować gębę do fajkanetowego nicka. Zasiedliśmy przy stołach powoli zapełniających się wyciąganymi z czeluści plecaków, czy toreb, tytoniami. Wybór – jak ponoć zawsze – spory. Inaczej mówiąc: jest co palić, aż nie wiadomo, co wybrać. Napoje zamówione, fajki odpalone i atmosfera zaczyna wypełniać się tytoniowym aromatem. Wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku…
Dym powoli wypełnia wnętrze, rozmowy stają się coraz głośniejsze. Miło i przyjemnie choć ciasnawo. To jednak nie przeszkadza.
Nastała godzina w której wzywany sprawami niecierpiącymi zwłoki musiałem opuścić zacne towarzystwo. Żal wielki bo ochota była zostać. Cóż więc się działo później?
Wieści i plotki mówią o spadku formy spotkania. O tym, że najlepsza część już się odbyła i od tego momentu to już równia pochyła. O tym, że pojawił się tajemniczy VIP (do tej pory osoba mi nieznana i tajemnicza). O tym, że w użyciu był sprzęt bardzo nie fajczarski, w postaci młotka. O tym, że odbywały się prawie intymne, a ozdrowieńcze zabiegi, w postaci masażów. Zgroza!
Jednakowoż, wszyscy wrócili ze spotkania żywi i w dobrej kondycji zdrowotnej (mimo zdradzieckich taksówkarzy). I nawet pomimo tego, co by się wydawać mogło: całkiem zadowoleni. Co, warto przyznać, przy dużym nagromadzeniu testosteronu nie zawsze jest takie oczywiste.
Dodatkowo zaznaczę, że spotkanie odbywało się w mieście gdzie do pracy bez maczety się nie wychodzi. Warto więc zauważyć, że tylko chyba kulturze, jaką wzmaga palenie fajki, należy dziękować za to, że wszyscy wrócili z kompletem kończyn.
Reasumując: mimo tego, że jedzenie było za zimne, piwo za ciepłe, barman orientacji innej, istniało ryzyko podpalenia, dostania młotkiem, albo, co gorsza, zostania wymasowanym, to spotkanie należy uznać za udane.
Wypada więc podziękować organizatorom za ich pracę włożoną w przygotowanie. Podziękować przybyłym oraz… prosić o więcej.
A obrazki ze spotkania wyglądają tak:
[wppa type=”album” album=”13″][/wppa]
Dziękuję koledze za tą relację.
Pewnie zajęci utrzymywaniem „fatalnejatmosfery” nie poczuliście, że byłem z Wami duchem.
Znając niektórych tylko fajczarzy z naszego skromnego grona, wyobrażam sobie, co tam mogło się dziać.
Zamiast żałować, że nie byłem, będę kombinował (to jedno z moich ulubionych słów) by być na następnym…
Nie kombinuj – po prostu przyjedź. Może gdybyś był, atmosfera nie była by AŻ TAK fatalna ;)
Wojtek, co Ty, nie pamiętasz co się działo w Kramarzówce… jak znam Janusza to byłaby to #najfatalniejszaatmosferaever…
Doskonale pamiętam. Nie dali mi pójść spać do piątej i dywagowali o powstaniach.
Widzę, że część uczestników musiała mieć bardzo mało interesujące tematy rozmów, skoro główną sensacją spotkania okazały się sytuacje, które miały miejsce gdy już właściwie wszyscy fajkanetowicze się rozjechali, a została garść osób z a także spoza portalu. Swoją drogą gdyby nie wszyscy wiedzieli (a powinni), to o pewnej porze dnia, pod koniec takich spotkań, alkohol u niektórych robi swoje, a komentowanie tego na podstawie relacji z drugiej ręki… no cóż.
Z mojej strony- mimo że podobno nie byłem mile widziany, bardzo mi się podobało. Spotkanie całkiem podobne do tych regularnych klubowych- ot grupa znajomych, zainteresowanych wspólnym tematem, który wcale niekoniecznie jest tym najczęściej poruszanym.
Dziękuję za spotkanie i pozdrawiam wszystkich tamże obecnych.
Czuję się pewnymi słowami wywołany do tablicy. Przede wszystkim warto zauważyć jaki był nazwijmy to temat przewodni tegoż spotkania czyli #fatalnaatmosfera. Mimo wielu braku literackich starałem się w takim też klimacie oddać klimat tego spotkania, jednocześnie siląc się o dowcipną i luźną tego formę. Jeśli zostało to zrozumiane opacznie to przychodzą mi do głowy dwie możliwości: albo moja kondycja pisarska jest naprawdę słaba, albo niektórym brakuje dystansu do samych siebie.
Nie ukrywam, że w pierwszej chwili odebrałem powyższy wpis jako pewną kontynuację wypowiedzi z tematu tego: http://www.fajka.net.pl/uwagi/bez-kategorii/oficjalne-jesienne-spotkanie-fajkanetu-w-krakowie/
Ponadto: umieszczone przeze mnie informacje są zbiorem tego co dało się wyczytać w komentarzach do wyżej linkowanego przeze mnie tematu, oraz rozmów na pogadywaczce. Siłą rzeczy pisząc recenzje z takiego spotkania punktuje się te charakterystyczne w nim elementy. A to co zawarłem w swojej relacji takimi bez wątpienia było. Natomiast jeśli ktoś ma wolę i ochotę może tutaj podzielić się treścią swoim wybitnie intelektualnych rozmów poza fajkowych, które odbył na tymże spotkaniu: nie sądzę, aby portal nie był w stanie przyjąć jeszcze jednego tekstu relacji ;)
Faust – piękne dzięki za relację. Czuję się winny wrobienia cię w pisanie, ale widzę, że wyszło całkiem całkiem!
(czytaj: teraz będziesz pisał więcej. a co.)
Wrobiony, czy nie wrobiony to napisałem :) wyszło jak wyszło i się tego nie wstydzę, choć do relacji Zyrgowej nie sięgam nawet do kolan ;) Nic to :) popełniał artykuły pewnie będę: coś tam się powoli z recenzji szykuje.