Heksagon

27 maja 2016
By

Liverpool jako miejsce dla fajczarza? Och nie. Miasto to, wiadomo, sławę swoją zawdzięcza The Beatles i utytułowanej drużynie piłkarskiej. Piłka nożna właśnie, nie fajki, były powodem, dla którego się tam wybrałem. Zwiedzając jednak z rodziną stadion przy Anfield Road, a także stadion Evertonu przy Goodison Park, miejscowego rywala Liverpool FC, zaniedbaną stację kolejową Edge Hill, skąd odjeżdżają pociągi do Manchesteru, dziewiętnastowieczne doki, ruchliwe ulice śródmieścia i inne miejsca, nie mogłem się oprzeć pokusie, by nie zajrzeć do sklepu tytoniowego czy nie poszperać wśród starzyzny.

 

Sklep przy Fenwick St

Jego wnętrze

Sklep Turmeaus Tabacconist (32 Fenwick St, L2), najstarszy sklep tytoniowy w Liverpoolu, mieści się w dawnej części reprezentatywnej miasta, pełnej masywnych, modernistycznych budowli, kilka kroków od brzegu ogromnej rzeki Mersey. Mały, o szybach zamalowanych, jakby prawo zakazywało tu pokazywać produkty tytoniowe na wystawie, nie rzuca się zupełnie w oczy. W środku parę butelek whisky, cygara, tanie niezbędniki, tytoniu fajkowego na oko mniej niż w warszawskim Sherlocku Holmesie, na stojakach fajki o estetyce wykonania na poziomie Capitola, czy Adventure, wreszcie oferta w gablocie: piankowy Peterson i kilka Dunhilli po trzysta kilkadziesiąt funtów. Postałem chwilę z córką w tym ciasnym pomieszczeniu o zapachu aromatyzowanego tytoniu, pośród świecących pustką półek, nasuwających myśl o nadchodzącym nieubłaganie bankructwie, po czym wzruszyłem ramionami i wyszedłem z dzieckiem na ulicę. Jak się potem okazało, chowając w pewnej chwili aparat fotograficzny do torby, najzupełniej przypadkowo zrobiłem zdjęcie wnętrza.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Targ staroci w Lark Lane Community Centre (80 Lark Ln, L17), odbywający się wewnątrz budynku, a więc niezależnie od pogody, w ostatnią niedzielę miesiąca, z biletami wstępu po 20 pensów (dzieci moje wpuszczono za darmo), pełen był rzeczy w rodzaju starych butów, sukienek, kapeluszy, toreb z imitacji skóry, porcelanowych figurek, wazonów, plastikowej biżuterii, winylowych płyt Engelberta Humperdincka, kaset magnetofonowych z muzyką dyskotekową, czy pożółkłych książeczek dla dzieci. Syn na jednym ze stoisk wypatrzył białą fajkę glinianą, a ściślej dwie takie fajki, z pomalowanym na czerwono ustnikiem, bez sygnatur, niepalone. Ich właścicielka, córka włoskich imigrantów, którzy do Anglii przybyli w czasach jej dzieciństwa, wyjaśniła mi, że to dzieła firmy Pilgrim, powstałe przed pięćdziesięciu laty na potrzeby blenderów z Manchesteru, by ci w sposób niezmącony smakowali swoje tytoniowe kompozycje.  Istotnie, w latach 1972-1975 działała w kurorcie nadmorskim Skegness  firma fajkarska o tej nazwie, która weszła w posiadanie po Williamie Christie’m z Leith, ostatnim ze szkockich mistrzów fajek glinianych. Ponieważ kobieta chciała za nie po funcie za sztukę, wziąłem je bez wahania. Nie jestem wprawdzie wielbicielem fajek glinianych, ale były one ostatecznie kawałkiem miejscowej historii fajkarskiej. I to do nabycia za grosze. Po powrocie do Polski okazało się zresztą, że to całkiem przyzwoita robota, z przewodem dymowym bez zarzutu, z poręcznym cybuchem, a sama fajka, mimo pojemności niewielkiej, pali się dość długo, bez przykrego smaku w ustach czy gorącego dymu. Kolega, z którym testowałem tyleż tytoń, co owe fajki, od razu po jedną z nich wyciągnął łapę. Niech mu będzie na zdrowie!

Pilgrim

Niezwykłym doświadczeniem były odwiedziny w chińskiej dzielnicy. Przy jej głównym trakcie, Renshaw Street, odkryłem sklep z osobliwościami, pachnący kurzem, pełen mrocznych zakamarków, z najróżniejszymi przedmiotami o rodowodzie tyleż zawiłym, co szlachetnym, z rozmaitych epok i krain, z mosiądzu, mahoniu, srebra i kości słoniowej, przeniesiony tu jakby wprost z wiktoriańskiej powieści (KLIK). Choć mieści się on pod numerem 75, na szyldzie ma wciąż wymalowany dawny swój adres, a mianowicie 69A. Człowiek przechodzi przez próg takiego miejsca z pewnym dreszczem, w przeczuciu, że znajdzie coś wyjątkowego, o czym na co dzień może tylko śnić. „Marzenie to życie wtóre – mówi poeta. – Nigdy bez drżenia nie przekraczałem tych drzwi z rogu czy z kości słoniowej, które dzielą nas od świata niewidzialnego.” Tak właśnie się czułem. W środku nie było żadnego klienta, tylko troje sprzedawców, moje dzieci wniosły do mrocznego wnętrza coś ze światła i zgiełku ulicy, a ja zacząłem jeden po drugim oglądać wszystkie przedmioty na półkach i w gablotach. Było jasne, że cokolwiek tu jest cennego, już mi to nie umknie. Nagle spostrzegam pod szybą, pośród pieczęci i kościanych noży do papieru, małą fajkę o główce sześciokątnej, z dwoma białymi napisami „Barling”, tworzącymi na czarnym ustniku znak krzyża. Jeden ze sprzedawców, sam właściciel zdaje się, otwiera dla mnie gablotę, podaje mi fajkę. Na szyjce żadnych czterocyfrowych liczb, drukowane litery BARLING’S MAKE ułożone w kształt romańskiego okna, a więc okres pre-transition; brak innych oznaczeń, poza cyfrą 2, nasuwa myśl, że to może jakaś przedwojenna produkcja, ale na ustniku, od spodu, zamiast numeru patentu są słowa Barling design, co znaczy, że to lata 50. Fajka nie jest naruszona w żaden sposób, bez jakichkolwiek rys czy uszkodzeń, niepalona, wewnątrz komina tylko bejcowane, czerwonobrunatne drewno. Sprzedawca, z którym uciąłem sobie pogawędkę na temat języków i dialektów, sprzedał mi ją za trzydzieści pięć funtów, dorzucając jeszcze garść półpensówek, które zaciekawiły mojego syna, wycofanych z obiegu w latach 60.

Barling z lat 50. to wciąż rarytas. Choć firma ta, słynąca dawniej z misternej roboty jubilerskiej, w tym ozdobnych fajek z pianki morskiej, w porównaniu z innymi manufakturami wydaje się niemal starożytna, wrzoścowe elementy do swoich produktów zamawiała przez lata u innych wytwórców. Obróbką tego materiału zajęła się sama dopiero w pierwszym dziesięcioleciu XX wieku, kiedy to popyt na fajki kosztowne, finezyjne i ozdobione obficie kruszcem stopniowo spadał, by po I wojnie światowej zaniknąć zupełnie. Podobnie jak Weingott, czy wczesny Dunhill, nie pragnęła robić z wrzośca fajek po prostu dobrych, lecz fajki wybitne, bez skazy, doskonałe. Całkiem jednak inaczej niż współcześni mistrzowie, Barling nie zwracał większej uwagi na urodę usłojenia, lecz koncentrował swoje wysiłki, przy zachowaniu wytwornej i zrównoważonej formy, na właściwościach smakowych. Można więc przyjąć, że w latach pięćdziesiątych, w okresie bezpośrednio poprzedzającym czasy upadku, czyli sprzedaży firmy koncernowi Imperial, była ona w dziedzinie fajek wrzoścowych u szczytu swoich twórczych możliwości. Co więcej, w okresie tym pracował na jej usługach wybitny fajkarz Horace Jameson (Pipedia podaje błędnie: Jamieson). Chociaż gwiazda jego rozbłysła w pełni u nowego pracodawcy, kiedy to tworzył dzieła i projekty bardziej wymyślne, sprzedawane pod nazwą Collector Series, na rzecz GBD, Comoya i Keywoodie, a ściślej dla koncernu Cadogan, na którego własność przeszły te marki, osobowość jego i talent musiały odcisnąć piętno na produktach Barlinga z okresu poprzedzającego sprzedaż firmy. Niewykluczone więc, że barlingi odrobinę nietypowe, quaints, z lat 50., takie jak mój, powstały przy udziale jego twórczej wyobraźni, choć to naturalnie spekulacja.

Barling's Make

Tak czy inaczej,  skoro do tej fajki nie przylgnęły jeszcze żadne tytoniowe zapachy, bo dotychczas nie palił w niej nikt, dać może ona może wyobrażenie, jak smakowały barlingi w połowie minionego stulecia. Jeśli nadarzy się sposobność, jakieś małe święto rodzinne, czy przyjacielskie, posłuży ona do tego, do czego ją jej twórca przeznaczył.

Tags: , , , , , ,

6 Responses to Heksagon

  1. Radek_Z
    Radek_Z
    27 maja 2016 at 12:46

    Bardzo miło się czytało.

    • Marek Mr❂
      Marek Mr❂
      27 maja 2016 at 15:04

      Dziękuję, jeśli lektura tekstu sprawiła przyjemność, to jego cel został osiągnięty.

  2. cortezza
    cortezza
    27 maja 2016 at 15:16

    Świetne!!

    • Marek Mr❂
      Marek Mr❂
      27 maja 2016 at 16:20

      Dziękuję.

  3. pictori
    27 maja 2016 at 16:35

    Ten heksagon – nie wiem dlaczego – pasowałby mi do jakiejś jaskini hazardu, widziałbym go na zielonym stole obok talii kart lub koła ruletki.

    „garść półpensówek, które zaciekawiły mojego syna, wycofanych z obiegu w latach 60.” – czyżby syn już szedł w Twoje kolekcjonerskie ślady? :-)

    A w ogóle to bardzo ciekawa notatka, szkoda tylko, że tak mało o the Beatles!

  4. Marek Mr❂
    Marek Mr❂
    27 maja 2016 at 23:01

    Skojarzenie godne uwagi, ale na zdjęciu widać fajkę w pewnym skrócie, który mnie się wydał ciekawszy niż jej rzut boczny. Wadą jednak takiego zdjęcia są zaburzone proporcje obiektu, w tym pozornie większa jej główka. Stąd może Twoje skojarzenie, bo fajka w rzeczywistości sprawia wrażenie czegoś subtelnego i eterycznego, co nie licuje ze spelunką, chyba że w sensie przebrania, kamuflażu.
    Dziecko raczej nie idzie w moje ślady, półpensówki wydały mu się dobrym prezentem dla kumpli z klasy czy z boiska.
    Co do Beatles, to jest to całkiem inna historia, podobnie jak opowieść o piłkarskim Liverpoolu, o którym tu wspomniałem tylko mimochodem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*