Wszystkie narządy wewnętrzne człowieka są łyse i gładkie. Łysa jest wątroba, kiszki, płuca. Tylko serce ma włosy – rude, gęste, niekiedy bardzo długie. To nie jest dobrze. Włosy serca przeszkadzają płynąć krwi, jak wodorosty. Często gnieżdżą się w nich robaki. Trzeba bardzo kochać, aby wyciągnąć bliźniemu z serdecznych włosów te małe i ruchliwe pasożyty.
Zbigniew Herbert – „Serce”
Świat istnieje. Naprawdę. Zwykły, zielony, dotykalny. I ludzie w nim zanurzeni. Też są prawdziwi. Oddychają. Myślą. Mówią. Czasami się śmieją. Nie ma natomiast prawd objawionych, wyobrażeń o świecie i ludziach. Mity o wampirach, strzygach, czy upiorach zamkniętych w szafie na strychu, zawsze pozostaną mitami. Słowo pisane nigdy nie zabrzmi, dopóki autor go nie przeczyta głośno. Nie wyjdzie do ludzi i nie pozbawi ich złudzeń.
Ja zawsze byłem nieco aspołeczny. Stojący obok grupy. Niechętny integracji. Ufny w siłę precyzji, moc argumentu, logikę, mądrość, inteligencję. Bałem się stracić w oczach ogółu. To fajkanet sprawił, że zacząłem się przełamywać. Że zrozumiałem, wracając lutowym wieczorem, ze Szpitala Bielańskiego, w którym leżał Jacek, jakie to głupie. Jak wiele można stracić nie dotknąwszy człowieka. Pozostawiwszy go wyłącznie we własnej wyobraźni. Budując go wyłącznie z tego o czym napisał i nie pozostawiając miejsca na to, co najważniejsze. Co czyni człowieka człowiekiem. Serce.
Do Kramarzówki chciałem pojechać, praktycznie od zawsze, chociaż od zawsze jakoś było mi nie po drodze. Chłopaki zawsze powtarzali „Jedź, zobacz. Tam jest świat, tam są ludzie. Będzie pięknie, choćby wokół burza, zawierucha i lód”. I w końcu udało się również i mnie. Piątkowym popołudniem. Wyruszyliśmy w moją, fajkową podróż na wschód. Niestety, jak to zwykle bywa, nieszczęścia chodzą po ludziach i w międzyczasie okazało się, że Alana drzwi ścisną i fajki mu popękają (choć doskonale zdaję sobie sprawę jakie ma człowiek priorytety), a Krzyś wystąpiwszy o przyznanie tytułu Głównego Łowczego Fajkanetu jednocześnie nadał status Głównego Pokrzywdzonego andzejusowi i jego Osobie. I chociaż to oczywiste jaja z pogrzebu, to miło mieć w głowie, że akurat ta historia skończyła się szczęśliwym hepiendem (jak rzekł był kiedyś jeden poczciwy milicjant).
Na miejsce dotarliśmy jak brunet – wieczorową porą. I było pięknie. I byli ludzie. A klimat spotkania pozwolę sobie zamknąć krzycząc ryzykownie:
Jesteście piękni! Kocham Was!**
Wszystkich ciekawskich, wnikliwych i żądnych ocen zapraszam do galerii* poniżej. Patrzcie, powiększajcie, żałujcie. Doróbcie każdą, możliwą ideologię:
[wppa type=”album” album=”16″][/wppa]
* Zdjęcia robili: @Piotr Głęboki, @PiotrekN, @Janusz J., @tomasz_z, @Wiatrak
** I nie ma co się doszukiwać żadnego coming outu. Zorientowany jestem nadzwyczaj normalnie.
Ech.
Jest mi jeszcze bardziej przykro, że nie byłem, jak widzę relację.
Przepraszam wszystkich uczestników, a szczególnie andzejusa.
Jak widać najlepiej przygotowane plany psuje czasem złośliwy przypadek.
Widać, że było super, tak, jak jest w Kramarzówce – podkreślmy to – zawsze.
Dzięki Janku, że ci się chciało.
No i jeszcze – pięknie Paweł napisałeś. Od serca. Szacun.
DODANO: Also: wąs! Czemu nikt nie zwrócił uwagi na Pawła wąs – to ja naprawdę nie rozumiem. Wąs z kapelutkiem robi jak jasna cholera!!
Atmosfery spotkania nie uda mi się oddać nawet w 1%.
Zbyt małym zasobem słów dysponuję, by oddać klimat i pozytywną energię, którą tam stworzyliśmy.
Palę teraz próbkę GLP, którą wziąłem sobie od Janka. Tak, sam se wziąłem, bo tam w ogóle można se było brać i jarać. A ludzie byli tak zestresowani, że nikt nic nie powiedział. Można było bezczelnie nabijać na 3 nawet patrząc właścicielowi tytoniu w oczy, a on choć mu pot na czoło wychodził i w normalnych warunkach dał by w ryj za pazerność, tu słowa nie rzekł. Jeszcze się uśmiechał, bo wiedział, że zaraz sam będzie w czyjejś puszce grzebał.
Palę, wspominam, tęsknię… ale najgorsze jest to, że nie ważne co bym na spotkaniu zapalił, wszystko smakowało tak, jak powinno; było słodkie i miało kwaski. A teraz, jakoś tak nudnie, płasko i brak kwasków – tych charakterystycznych, wiecie, o które chodzi. Nawet palący latakię je czuli. Nawet jedzący chleb ze smalcem je czuli! A ja teraz za cholerę nie mogę ich wyłapać. Może presja była tak wielka, że (choć i tak nigdy ich nie czuję) po prostu wstyd było mi się przyznać? Przecież powiedział bym „jakie kwaski?”; zaraz by krzywo spojrzeli i…” Idź stąd odmieńcu. Sam se pal, jak kwasków nie czujesz!” A tak, przynajmniej człowiek czuł się członkiem grupy zorganizowanej.
Niektórzy widać było, jeszcze większej presji ulegli, bo tych kwasków naczuli się tyle… że musieli „pójść sprawić vomita”.
Kończę tytoń i kolejny nerw mi zszedł, bo przynajmniej wysypać końcówkę mogę normalnie. Nie muszę się stresować, że wysypuję nie dopalony tytoń a nie biały popiół. Tam musiałem uciekać gdzieś za dom i zakopywać nie spalone resztki w ziemi, by kto idący za mną nie odnalazł tego w trawie i nie przyniósł innym z radością w głosie; ten to palić nie umie!
Takiego tam nerwa miałem, że nawet jak paliłem cygaro, to mi się kondensat wydzielił. A przez zdenerwowanie, nie napiszę nawet co z końcówką zrobiłem… a mogłem ją zjeść, by nie zostawić śladów po sobie. Tak było by lepiej.
Fajek było tyle, że… „a każda inna”.
Podobny były i takie, że można o nich było, jak Chińczycy o Bolesławiu: „Cepelia”.
Było o wszystkim; o muszelkach na kapeluszach, o fuksji i indygo, o piciu i jego minusach, o nie przyznawaniu się do tego co się mówi i o końcu świata spowodowanym brakiem Radkowego przywitania, o przejmowaniu władzy nad światem i o wielu innych… Nawet trochę i o fajkach było. A opisałem Wam tylko losowo wybrane 20 minut z pierwszego wieczora.
A żarcie było takie, że Ci co nie palili, to jedli. A ponieważ i tytonie były smaczne (bo leżakowane, to i kwaski miały) i żarcie było pyszne, to niektórzy jedli i palili w tym samym czasie.
Może to, że tu mi się dopala do białego, prawie nie kondensaci i wcale nie muszę udawać, że mi smakuje, to po prostu kwestia odpowiedniego klimatu?
Dziękuję Wam wszystkim za ten cudowny, niewymuszony i niepowtarzalny klimat. Proszę o więcej!
Szkoda, że się nie udało. Świetnie, że wszyscy wrócili cali do domu. My jadąc mocnym wieczorem z dworca zachodniego, gdzie oczekiwaliśmy na rozwój wydarzeń raportowany przez Krzyśka, załadowani śpiworami, karimatami, aparatem ze świeżo założonym filmem Fuji i 12 fajkami upchanymi gdzie się dało – mieliśmy poczucie, że tak miało być. Szczęście w nieszczęściu, a cała reszta nie miała znaczenia.
Nie daliśmy rady się spotkać, ale atmosfera towarzysząca przygotowaniom, wsparcie Janka w organizowaniu transportu, gotowość Piotra, Tomka i Janusza do upchnięcia Nas w samochodzie, no i Krzysiek mający przedrzeć się przez zatłoczone Warszawskie arterie w godzinach szczytu, aby Nas zabrać… Dzięki po stokroć. :)
Paweł, tekst porusza.
No tak…
Janku, to druga impreza, na której byłem. Druga i lepsza od pierwszej, chciałoby się rzec. Ale nie powiem tego – bo poprzedniej absolutnie nic nie brakowało.
Tu po prostu było wszystko tak jak powinno, by nazwać to najfajnieszym nieformalnym spotkaniem fajkowym w kraju. Za takie je uważam.
Było intensywnie.
Nie ma żadnego zdjęcia, które ujęłoby ilość fajek, które można było pomacać. Nie ma zdjęcia ze stołem pełnym jak zwykle – tytoni – od tych dostępnych, po te jakby mniej aż po wujątkowo unikalne. Było palenie tytoni dojrzałych, było psykanie puszek jeszcze nieotwieranych, i kosztowanie własnych blendów. I kwaski też były.
Było smacznie.
Nie ma zdjęć ukazujących wybór wędlin, zawarość kociołka oraz innych przysmaków, które były na tyle wyborne, że jak Janusz wpomniał – paliłem i jadłem jednocześnie (czego NIGDY dotąd nie zrobiłem).
Było śmiesznie.
Niezależnie czy to pierwszy wieczór, czy drugi, było rozrywająco śmiesznie. Pierwsza noc – to nieprzerwany rechoto-chichot od 23 do 03 godziny w nocy. Przepona odmawiała posłuszeństwa. Nawet nastepnego dnia rano, mimo nietęgich kondycji każdy się uśmiechał. Niesamowite. Endorfinowa orgia.
Było rozmaicie.
Każdy znalazł coś dla siebie. Było leżenie na hamakach – lub nieudane próby połączone z lądowaniem na ziemi, co to pierwszy raz. Wogóle sporo było pierwszych razów ;)
Strzelanie też się nie nudziło – ponad 1500 sztuk śrutu poszłooooo.
Trunków róznorakich wybór. I kwaski też.
W zasadzie to jest tylko wycinek wspomnień oparty na emocjach. Nie jestem w stanie ani tego opisać ani opowiedzieć. Całość została we mnie.
Janku – dziękuję za gościnę.
Wszystkim pozostałym – za to że stworzyli atmosferę, w której mogłem uczestniczyć i czerpać do woli.
Dziękuję!!!
I ten Herbert… ;) wywołany już w aucie ;)
Ah, zapomnielibyśmy o specjalnych podziękowaniach dla Marka Juzwy, którego na spotkaniu nie było, a przecież sprezentował specjalną puszkę Balkan Sobranie (we współczesnej edycji) na tę okoliczność. Dzięki Marku! Tytoń zacny!
PozdrY,
Ps. Ja wyczułem tam kwaski!
Wiele już zostało powiedziane, pozostaje dołożyć jeszcze parę słów od siebie.
Dziękuję oczywiście Organizatorowi za oprawę o wszystkim uczestnikom za nastrój, poczucie że jest się u siebie. Podziękowania również dla Piotrka, że w swojej uprzejmości podarował nam cygara, a mi puszkę wspomnianego Sobranie (tu dziękuję również Juzwie).
Z tym Sobranie to mam problem, dostało mi się tytoniu na dwie duże fajki i nie za bardzo wiem, jak je zapalić by poczuć TE kwaski. No bo skoro człowiek (fajczarz) dochodzi do miejsca, w którym kwaski czuje nie tylko w tytoniu, herbacie, kiełbasie i serze, ale i wyczuwa kwaski, które czują inni… to chyba już w świecie fajki nie zostało wiele do odkrycia.
Mam nadzieję, że w nie mniejszym składzie spotkamy się za rok.
To i ja dwa słowa…
Przymierzałem się do odwiedzenia Jankowej Kramarzówki jak pies do jeża… przy poprzednich imprezach jakoś nie udawało się z przyczyn wszelakich. Tym razem się zaparłem, uparłem i okopałem w swym postanowieniu, że „choćby skały…” No I udało się w końcu dotrzeć.
Szykowałem się na ten wyjazd z wielką tremą, z wielkim wysiłkiem i pośpiechem, na ciągłym „niedoczasie” starałem się ogarnąć swoje fajki, starałem się wywiązać ze zobowiązań i ze wszystkim zdążyć na czas…. I udało się, kosztem ilości snu, starganych nerwów, pakowania się 15 minut przed wyjazdem czy dreszczyku emocji towarzyszącemu podróży nie do końca sprawdzonym wozem…
I dojechaliśmy (dzięki Krzysiek za mile towarzystwo w podróży!) na miejsce, i okazało się – co zrozumiałem w jednej chwili – że te wszystkie moje obawy, wszystkie moje rozterki, starania, czyszczenie, woskowanie, pakowanie, łażenie niewyspanym i ogólny stan „permanentnego przejęcia” – to wszystko są sprawy przyziemne i błahe. Nieistotne. I niepotrzebne.
Bo to co naprawdę ważne – było tu. To miejsce i Ludzie.
Miejsce piękne, miejsce z duszą. Miejsce po którym widać ilość pracy i wysiłku przez Gospodarzy włożonego – ale w zamian emanujące niesamowitym klimatem, ciepłem i gościnnością. Miejsce idealne do wypoczynku. Janek – zazdroszczę Ci szczerze takiego miejsca! Zauroczony jestem Waszą Kramarzówką. I dziękuję za możliwość goszczenia w niej.
A Ludzie?….Panowie – W życiu bym się nie spodziewał, że kupa chłopa, z różnych stron kraju, w różnym wieku – może zasiąść przy stole i nie zważając na to że (w kilku przypadkach) widzi się po raz pierwszy na oczy – traktować się nawzajem jak paka starych znajomych…
Wystarczyło zasiąść z Wami przy stole, by od razu poczuć się świetnie. By zrzucić w pierniki z barków cały pośpiech, nerwy, tremę i to całe przejęcie o którym wspominałem wcześniej. Wystarczyło rzucić okiem na uśmiechnięte, przyjazne twarze, by poczuć się „wśród swoich”.
Oczywiście – można by dumać, że wspólnym mianownikiem spotkania/porozumienia były fajki. Ale czy na pewno? Najbardziej mi się podoba właśnie to – że nie miałem i nie mam wcale odczucia, że to było spotkanie stricte „fajczarskie”.
Owszem – były fajki, było chwalenie się palidełkami, zapalarkami, ajfonami i zawartością słoików. Był dobrobyt wspaniałego jadła i napitku, było po same uszy wszelakiego tytoniu, i było też palenie – były kwaski, perik, zalewajki i nawet erupcje w wypływem law i wyrzutami treści z wnętrza góry…z lajkowaniem na fejsie na to wszystko. Kalejdoskop wrażeń, doznań i emocji.
Ale nade wszystko – w tej „zbieraninie” ludzkiej jaka się pod Janka strzechą zebrała – była absolutnie niewymuszona, wspaniała atmosfera wspólnej, dobrej, nieudawanej zabawy! Czułem się w Waszym gronie wspaniale! Bawiłem się doskonale. Wypocząłem bardzo, choć czas upływał w mgnieniu oka. I wziąłem „na luz”. Przekonując się, że nie ważne w jak świecącej fajce się pali – ale ważne „co i z kim”.
I za to właśnie Wam Wszystkim chciałbym podziękować!
Nie wszystko pamiętam ;) Ale mimo uchybień grzeczności i zaliczenia niekwestionowanego faux pas jakim było zatracenie więzów czasoprzestrzennych z rzeczywistością – Tyle, ile pamiętam – przywołane na lewą stronę powiek w projekcji wspomnień – wywołuje mi ciągle błogi acz lekko głupkowaty uśmiech na twarzy :)
I – powiem jeszcze tylko na koniec – gdy przyszedł czas odjazdu, odpaliłem auto, a na monitorze wyświetliło mi „check engine” – to przez sekundę czy dwie, miałem nadzieję że się spierdzieliło na dobre! że będzie pretekst zostać dłużej…
Janku – DZIĘKUJĘ! Wam WSZYSTKIM – DZIĘKUJĘ.
Mam nadzieję, że za rok spotkamy się znów.
W zasadzie wszystko zostało już w powyższych komentarzach wyłożone, wszystkie emocje, spełnione oczekiwania i serdeczne podziękowania (Jeszcze raz dzięki Janku za gościnę!). Dodać mogę od siebie to, że siedząc przy suto zastawionym stole miałem okazję przekonać się, podjadanie salcesonu podczas palenia fajki w żaden sposób nie wpływa na smak.
AHA – bo głupio. Aż głupio.
Janku – dziękujemy też Twoim Rodzicom za udostępnienie miejsca.
Miejsca, którego zadbanie obgadywaliśmy jeszcze w trasie, ile to wymaga pracy.
Na początek chciałem powtórzyć to co powiedziałem na spotkaniu. Było mi niezwykle miło i czuje się zaszczycon, że tak liczna grupa gości przyjechała na zorganizowane przez nas spotkanie (Marcina i mnie). Dziękuję Wam z całego serca.
Paweł, napisałeś tak piękną recenzję, że szczęka mi opadła i nie wiedziałem jak mam na nią zareagować. Tyleż „kwasów” w tym tekście, że ciężko ogarnąć. Jeszcze dodatkowo zamieścisz odnośnik do „Podróży na wschód”, która także ocieka kwaskami zarówno w sferze muzycznej jak i tekstowej. Inna sprawa, że ja Brylewskiego ubóstwiam.
Paweł dziękuję Ci za ten opis.
Panowie było po prostu wspaniale. Tak na prawdę, jak już było wspomniane, słowa tego i tak nie opiszą. Cieszyło mnie wielce jak na każdej twarzy widziałem uśmiech, że każdy czuje się swobodnie. Dla mnie to były wyjątkowe chwile. Chce się żyć!
Już myślę co tu wykombinować nowego za rok.
Tyle rzeczy jeszcze mógłbym napisać. Na przykład to, że wszyscy na każdym kroku oferowali pomoc, czy to w sprzątaniu, czy to w przygotowaniu jedzenia.
Nowo poznany przeze mnie, czyli Janusz okazał się kolejnym fantastycznym kolegą.
Już nie mogę się doczekać kolejnego spotkania z Wami.
Dziękuję Marcinowi za pomoc i Wam wszystkim za wszystko.
Wspomnieć także chciałem telefon z pozdrowieniami od @kusznika,który w tym roku nie mógł przyjechać, ale choć przez ten telefon pobił chwilę z nami.
W piątek natomiast, tuż po tym jak odjechał Andrzej z Krzyskiem przyjechał do nas na motorze, na 2 fajeczki, spóźniony @Tomek. Wraz z nim butelka bimbru :)
No i właśnie ilość piwa i whiskey przez Was zostawiona jest ogromna. Rzeszowski klubu fajki będzie pił Wasze zdrowie jeszcze przez jakiś czas. Tak samo jeśli chodzi o tytoń. Przywiozlem do domu więcej niż zabrałem na spotkanie.
No kur zapisał Panowie, tyle bym jeszcze napisał. Wielkie dzięki. Ja również Was kocham.
Chciałem także wspomnieć @andrzejusa, który wykazał się na prawdę niebywałą determinacją. Chciał przyjechać, ale niestety było jak było. Dziękuję za Twoją postawę
Krzyś, tobie też dziękuję, zdjęcia samochodu widziałem. Co poradzić na tego typu wypadki.
Alanie, może za rok się uda. Tylko fajki posklejaj ;)
Nowo poznany przeze mnie był też Andrzej (tak oficjalnie), ale akurat z nim to konie kraść mógłbym już od dawna ;)
Ja tak będę sobie dopisywal komentarze jak mi coś do głowy jeszcze przyjdzie :) wybaczcie
Nie ma co wybaczać Janku. Myślę, że te emocje będą z nas wychodziły jeszcze długo. Z nas wszystkich.
Tylu chłopa (a zero agresji), tyle obmacanych fajek (a zero podtekstów), takie jaja (szacun dla tych z jednym), że nijak tego nie dźwignie osoba postronna. Bo niby sobie obcy, a jednak jak bliscy.
Stworzyliście z Marcinem naprawdę przyjacielską atmosferę.
Nie ma co ponownie dziękować. Postawiliście tak wysoko poprzeczkę, że nie wyobrażam sobie przyszłego spotkania.
A jednak, jeszcze raz, wielkie: DZIĘKUJEMY.
(Mało nas, mało nas do palenia faji,
jeszcze raz, jeszcze raz trzeba takiej zgraji)