Staram się patrzeć na świat z perspektywy stoika, co nigdy mi się nie udaje. Mój wybuchowy, emocjonalny charakter, skłonność do kłótni, łączy się w pewnym sensie z głęboką chęcią posiadania spokoju, bycia dobrym kompanem do wszystkiego, partnerem, rozmówcą. To paradoksalne, ale działa lepiej lub gorzej. Nikt przecież nie powiedział, że człowiek nie może być wewnętrznie sprzeczny. Pomimo przeróżnych wad żyje mi się ze sobą dobrze, aczkolwiek kilku rzeczy sobie nie wybaczę w tym krótkim bądź, co bądź życiu. Między innymi tego, że nie udało mi się nigdy spotkać twarzą w twarz z Jackiem „Jalensem”.
Mam opory przed spotykaniem ludzi, których szanuję. Los daje tą możliwość, że ukrywam się przed rzeczywistością na swojej północno-wschodniej prowincji, bezpieczny zza ekranu komputera, widząc tylko nieliczne grono ludzi w częstotliwości raczej niskiej. Nie posiadam dobrych umiejętności interpersonalnych, choć jak już się rozluźnię, to gęba mi się nie zamyka, a słuchać zwykle potrafię. To nie jest tak, że jestem samotnikiem, odludkiem. Po prostu mam umysł pesymisty, który oczekuje najgorszego. Po świecie, po innych, po sobie.
Działa to jak samospełniająca się przepowiednia, bo zawód jest jednym z częstszych sytuacji, jaka mnie w życiu spotyka i prawdopodobnie jest dla innych jedną z najczęściej spotykających sytuacji wobec mojej osoby. Nie chcę się tu nad sobą użalać, nie o mnie ten tekst. Chodzi mi o wyrażenie rozczarowania faktem, że osoba, której bezgranicznie ufałem w wielu sprawach – między innymi fajczarskich, dziennikarskich – nie miała okazji mną się rozczarować. Albo ostatecznie do mnie przekonać. Że nigdy nie spotkałem Jacka twarzą w twarz, choć często gadaliśmy przez Sieć (jak dziś wspominam, to i tak zbyt rzadko), a i sądzę, że rozumieliśmy się bardzo dobrze.
Jacek pewnie nie chciałby takich wspominek nawet widzieć. Tego nie wiem, nie mam już okazji spytać. Nie jest to istotne, bo i tak je spisuję. Bo muszę. Robię to jednak w taki sposób, aby nie mówić o nim za wiele, gdyż najwięcej powiedział on sam o sobie w swoich artykułach, w swoich czynach, postawach. Mówię więc o stanach, jakie towarzyszą mi, a i pewnie kilku z Was, po jego odejściu.
Czuję, że to wszystko wielka pomyłka, że coś popełniło okrutny błąd, zabierając tego człowieka w takim wieku. To naturalne, że ludzie odchodzą, oczywiste, że zwykle zbyt wcześnie, ale świadomość tego przecież nie pomaga. Wstrząsnęła mną informacja o śmierci Jacka. Rozwścieczyła na dodatek rzeczywistość, bo w tym czasie musiałem skupić się na sobie, na swoich planach, na rodzinie i nawet nie pojawiłem się na pogrzebie. Nie miałem okazji przeżyć tego tak, jak powinno się przeżywać. Jacek pewnie z tego faktu by się cieszył, miał w sobie konieczny w życiu luz oraz dystans, ja jednak czuję złość. Do teraz, a przecież już minęło trochę dni.
To banał, że wiedziałem o jego chorobie, że gdzieś na horyzoncie zdarzeń tkwiło to wydarzenie, ale nie uświadamiałem sobie tego. Kilka dni przed śmiercią wymieniliśmy parę zdań na Sieci. Tak właśnie gadaliśmy, z doskoku, w szarpany sposób. Dla innych wyglądać to może nie na rozmowę, ale wymienianie komunikatów. Nie jestem w stanie dokładnie wytłumaczyć tej więzi. Wydaje mi się, że nie potrzebowaliśmy więcej, że sam fakt, że jesteśmy gdzieś tam obok siebie, choć przecież daleko, był wystarczający.
Nie powiem więc o Tobie, Jacku, wiele. Nie chcę, nie muszę, nie powinienem. Nie powiem o Tobie wiele, za to sądzę, że właśnie powiedziałem wiele Tobie.
Obaj nie lubiliśmy oczywistości i obaj potrafiliśmy czytać między wierszami. Jeśli skądś patrzysz na ten tekst, wyczytałeś mój żal. Wam zaś, drodzy Czytelnicy tego tekstu, pozostaje od czasu do czasu wspominać faceta, dla którego to miejsce było kiedyś domem. I, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, pożegnać go na swój sposób, jak i ja właśnie czynię.
Pięknie Emilu to ująłeś. Niestety żal pozostał…niestety…pisał jako pierwszy…i od niego wszystko tak naprawdę się zaczęło i jak widać kręci się znakomicie na fajkanecie…
Opisanie nie tylko piękne, ale i moim zdaniem bardzo trafne. Utwierdza mnie w tym nie tylko kontakt z Panem Jackiem via internet ale i znajomość w świecie realnym. A za Pana, Panie Emilu, od dawna „trzymam palce”.
Hej Rheged! Przede wszystkim fajnie, że znów się tu pojawiłeś, wbrew wcześniejszym deklaracjom, które wyniknęły zapewne z emocji, o których na wstępie wspomniałeś. To dobrze, że jalensowy dystans nie jest obcy również Tobie. I mnie się nie udało być na pożegnaniu Pana Jacka, choć dość często bywam w Warszawie. Jak chyba wszyscy fajkanetowicze – uwielbiałem Jego artykuły jak też komentarze i wpisy świadczące o wspomnianym w twojej „świeczce” luzie i dystansie, ale też ogólnej życzliwości i doświadczeniu. Czy odszedł wcześnie? Zapewne, ale też – co zresztą wspaniale opisywał – wiele przeżył i dużo doświadczył, do końca pozostając ciekawskim i ciekawym. W jakiś sposób przygotowywał nas to swego odejścia, wspominając w swoich artykułach o chorobie – często z przymrużeniem oka i przekornie.
Nam wszystkim, którzy odwiedzają ten portal pozostaje pamiętać o jego założycielu i w miarę możliwości i pasji kontynuować ideę tego portalu, a przede wszystkim tu być – w jakiś sposób razem.
Dobrnąłem wczoraj do końca wszystkich jalensowych artykułów na fajkanecie. Szkoda że już więcej nie będzie.
Czytam fajka.net.pl od 2 tygodni. Wciąż natykam się na komentarze i artykuły śp jalensa i wciąż wydaje mi się, że p. Jacek nadal żyje, byłem o tym absolutnie przekonany, aż do chwili kiedy nie przeczytałem tego artykułu, który niestety potwierdził moje przypuszczenia. Myślę, że jego obecność można wyczuć właśnie dzięki jego i innych komentarzy, gdzie wciąż na nowo podejmowana dyskusja sprawia, że wypowiadając własne zdanie a komentując czyjeś, nie zapominasz… Ale w tym przypadku już tylko bezwiednie odpowiadasz na tezy i czekasz, że zaraz odpowie…
Ehh..wróciłem po prawie trzech latach i taka wiadomość. Smutno, bardzo smutno. Artykuły Pana Jacka biły profesjonalizmem, pasją i ciepłem. Były jak dobre gawędy przy ognisku. Możemy tylko być wdzięczni za ogrom wiedzy, którą dostaliśmy zupełnie bezinteresownie. Dziękuję, Panie Jacku, popykam dziś ku Pańskiej pamięci.