Jestem wielkim fanem Peterson Xmas 09. Nie gardzę tak znienawidzonym przez Jalensa Timmem No Name. I właśnie od Jacka dostałem próbkę Bellini Torino. „Ochów” i „achów” ze strony naszego Szanownego Naczelnego na temat tego tytoniu nie było końca. Wypieki na twarzy i podejrzany uśmiech, nerwowe ruchy i wyjątkowe skąpstwo w trakcie ładowania do torebeczki. Ja to rozumiem, wszak to tak jakby mi ktoś kazał oddać choć pół grama więcej niż to przewidziałem wspomnianego Petersona. I tak się nim dzielę niezmiernie rzadko.
Wsadziłem Bellini do Wembley’a. Fajka wygrana na aukcji od kolegi Wojtka przeznaczona do „pachnideł”. W niej właśnie katuję Petersona, w niej ćmię Sweet Killarney, teraz czas na „włocha”.
Zaczęło się obiecująco, zapłon bez zastrzeżeń i gładka jazda. Słodko, intensywnie, aromatycznie. W smaku bardziej wyrazisty niźli Xmas, ale…. dla mnie za słodko. Rzekłbym nawet – landrynkowo. Owszem, tytoń smaczny i skonstruowany z głową, jednakże zbyt sztucznie. Nie mogę powiedzieć, że mnie zniewolił od pierwszego „bucha” – tak jak Peterson. Bellini jest dla mnie dobry na raz, może dwa. Na taką liczbę paleń dostałem tegoż liścia i sądzę, że kolejnych ładunków nie będzie.
Po pierwsze – Jalens już nie da, po drugie – ja nie kupię.
dobre, ale nie dla mnie .
spróbować jednak warto
Nie da!