Ponoć to prawda, że jest takie miejsce. Tyle, że nikt nie wie gdzie. Najstarsi hobbici pozapominali. Oczywiście mamy mapy, mamy legendy. Ha, sam pamiętam, jak stary Gamgee, kiedy dolało mu się orzechówki do piwa ożywiał się na parę chwil i opowiadał, jak to było z tym Sarumanem. A on wiedział, jego ojciec wiedział. Teraz już nie ma porządnych hobbitów na świecie. Pozapominali. Golą nogi, strzygą uszy, w butach chodzą. Kolczyki sobie do nosa wkładają. Jak bydlęta.
A stary Gamgee mówił, pykając tę swoją długaśną gliniankę – nie masz tytoniu nad ten, co go „Pod Pływającą Kłodą” składowali. Tyle, że zniknął. Jak całe Frogmorton. Nagle. Nikt nie wie dlaczego. Gamgee wiedział. Ale nikt nie był na tyle twardy, by udało mu się to z niego wyciągnąć. Bo on miał taki dziwny defekt, jak już się napił tej orzechówki… Potwornie pierdział. Nie dało się wysiedzieć. Nie dało. No i zostały legendy. O gadającej żabie. O tytoniu ciemnym, jak torf, który wędzi się cedrzyną. Słyszałem, że na zachodzie dodają do tego czegoś jaśniejszego i badyli czasem dodają. Wtedy lepiej wychodzi na kilu. Ale to wszystko legendy. Żeby wiedzieć, trzeba by się z nimi zmierzyć. Trzeba by mieć odwagę. Żeby połknąć tę żabę.
Spóźniłem się. Znów się spóźniłem. A na dodatek miałem wrażenie, że coś idzie nie tak. To pewnie przez to, że jednak nie lubię się spóźniać. A przecież to ważne spotkania. Skoro w jakiś sposób już myśli się o organizacji.
Przy barze Murzyn wali pięćdziesiątkę za pięćdziesiątką. Bez zakąszania. Widać, swój chłop. Nie zdziwię się, jak za pół godziny zaintonuje „Rotę”, a może nawet przejdzie do „Bogurodzicy”. Na górze też jakieś zmiany. Poprzestawiali kanapy. Zmienili wiszące na ścianach obrazy. Tylko odór palonego tytoniu ten sam, co zawsze. To dobrze. Można się zakotwiczyć. W loży szyderców znajome twarze. Krzyś i Mistrz Janek, którego nagła materializacja, powoduje natychmiastowa konfuzję. Niepotrzebnie, bo przecież mam do niego sprawę. Nie będę musiał angażować Krzysztofa. Siadam. Na stoliku słoje – tradycja. Sięgam po większy – Frog Morton – no tak, miał być Frog Morton. Rozglądam się po lokalu, i pierwsza myśl – „trzeba będzie połknąć tę żabę” – stwierdzenie, które pierwszy raz usłyszałem podczas wykładu ze wstępu do fizyki, kiedy Pan Doktor zabierał się za liczenie jakiegoś hamiltonianu. Uśmiechnąłem się. Nie ma hamiltonianu. Jest Janek. Teoretycznie łatwiej.
Tytoń jest dość wilgotny. Czarny z brązowym. Choć światło w lokalu nie pomaga w ocenie. Pachnie latakią. Wysypuję nieco do podsuszenia. Rozcieram w palcach. Nabijam swoją kostropatą, francuską latakiówkę Silverking. Odpalam.
Takiego nadnaturalnie słodkiego palenia jeszcze nigdy nie doświadczyłem. Jakby jeść cukier puder. Potem długo, długo nic i dopiero w tle latakiowe posmaczki. Dla mnie ciekawie. Choć, gdyby się tak głębiej zastanowić, na dłuższą metę mogłoby to być nudne. Szczęściem po połowie fajki organizm zdaje się przyzwyczajać do nadmiaru słodyczy. Pojawiają się inne smaki. Dla mnie, po jednej fajce, zupełnie niedefiniowalne. Generalizując, to dobry tytoń relaksacyjny. Do wypalenia w nagrodę, po robocie. Gdy będę miał okazję, pewnie kupię puszkę do dalszych testów. Poczęstowany – nie odmówię. Choć kompozycje GLP (które miałem okazję wypalić dzięki uprzejmości Krzyśka) oceniam wyżej. Jako bardziej złożony oceniam też, podobny w składzie, gawithowski Balkan Flake. Ale to wszystko po jednej fajce, której na dodatek nie dało się wypalić w należytym skupieniu. Bo i tematy do rozmów ciekawe i otoczenie w płeć piękną obfitujące…
I tylko Murzyn nie zaśpiewał.
To tutaj. Widzisz, nie ma tu nic ciekawego. Rzeka się rozgałęzia. Tam jest kamień graniczny, a tam… hm… czy można ci ufać człowieku?
A tu jest zdjęcie ze spokania, na którym omawiamy tekst powyższej relacji.
Się bywa, się pali, to czasem można coś napisać.
:)
Jeść cukier puder?!
Ładnie. Fakt – porównanie do GLP … nie widzę tego. To zupełnie dwie różne drogi. Kierunek ten sam – bo latakia. Ale McClelland robi zupełnie różne od GLP tytonie. To samo Gawith Hoggarth i Samuel Gawith – zupełnie inne w posmaku tytonie.
Żabę wypaliłem dopiero raz i wydaje mi się być również ciekawą. Ale czuję, że jeszcze nie odgadłem co ona serwuje. Wiadomo – po jednej fajce trudno.
Ale nutka, zdecydowanie zgodna z linią innych latakii MCC.
Ale żeby aż tyle słodyczy? Janek tak słodził? Krzyś?
Tomek masz rację. Porównując do GLP miałem na myśli, że to wszystko Ameryka, choć akurat te mieszanki GLP, które paliłem są, w oczywisty sposób, bogatsze składowo. Mam również świadomość blenderskiej odległości między Kendal i Ameryką, no ale jakieś punkty odniesienia jednak powinny być. Mam w domu „Froga Mortona on the Town”. Jestem ciekaw różnic.
Hehe Krzyś z Jankiem, tradycyjnie „słodzili” raczej niż słodzili. Ale kilka pań było naprawdę okopociesznych ;)
Jeść cukier puder to już lekka przesada- ulepek owszem, ale nie mdły- a cukier puder powoduje mdłość w gębie. Coś bardziej jak by uwędzić coś słodkiego i niejakiego, nie wiem- mafina z lukrem z cukrupudru, tyle że bez cytryny i waniliowego aromatu- Słodkie, nie mdłe, latakiowe na swój sposób, jak by do tego dodać szczyptę czegoś pikantnego, to było by zdecydowanie ciekawsze- a może to tam jest tylko się nie dokopałem.
Dobry tytoń, choć słodki… nie naturalnie słodki- przynajmniej takie jest wrażenie- może on jest jednak czymś zaprawiony?
Po pierwsze – za zakończenie artykułu skeczem z moimi absolutnymi idolami na kolejnym spotkaniu stawiam piwo.
Po drugie – dzięki, ze Ci się chciało. Moje odczucia potwierdzone w 100%.
Tomku, jest to jednak w jakiś sposób podobne do GLP. Sposób przygotowania tytoniu mają oni jednak ten sam i różni się od kontynentalnych smaków. Zresztą, żeby daleko nie szukać, produkowane przez Duńczyków latakie różnią się od tych, które robią Gawithy (a które bezwzględnie mają pewien wspólny rys). A tu jest IMHO nawet bliżej – w końcu przecież to McCelland produkuje mieszanki GLP, o ile pamiętam. Swoją drogą muszę zapalić jakąś mieszankę latakiową od C&D i od Butery, dla lepszego rozeznania, bo nie miałem chyba okazji.
Ja odbieram tę mieszankę jako takie uproszczone GLP ;)
Mając w pamięci to, że moje GLP są kilka lat odleżane (ale FM kupiłem i zasłoikowałem na początku 2010, więc też swoje dojrzał).
Tak czy inaczej jak dla mnie – na zapoznanie się z amerykańską La – tak, z tym, że jeśli ktoś nie lubi nadmiaru słodyczy, to jednak nie. Bo dosładzane toto jest ewidentnie. Początek, tak jak napisał Paweł – sam cukier, najciekawsza druga 1/3 – wyraźne posmaczki spod spodu (trochę, ja wiem? figowe? kandyzowana śliwka? z czymś jeszcze; ciężko definiowalne), końcówka – nieco słabiej, ale absolutnie nie paskudnie, czyli jakościowo ok.