Zacznę banalnie – lubię angielskie mieszanki od Dunhilla. Właściwie powinienem powiedzieć, że odkąd przestałem regularnie palić „Angliki” to są to jedyne tytonie z Latakią, po które jeszcze od czasu do czasu sięgam. Z biegiem czasu kolejność ustawiła mi się tak, że najbardziej lubię My Mixture 965, następnie Early Morning Pipe i London Mixture. Po pozostałe – czyli Nightcapa, Standard Mixture Medium i Mellow/Mild sięgałem sporadycznie, nawet w czasach, kiedy Latakia gościła w moich fajkach nieporównanie częściej, niż dziś.
Dlatego też gdy tylko pojawiła się wieść o reinkarnacji kolejnych dwóch dunhillowych klasyków – Apperitifa i Durbara wiedziałem, że będę chciał spróbować tego ostatniego. Czemu nie pierwszego? Bo miałem okazję spróbować poprzednio produkowanej edycji dzięki uprzejmości Alka (@Juliana) i wiedziałem, że to nie do końca tytoń dla mnie (jeśli miałbym wskazać, dla kogo, to mrugam do Radka. Z tego, co pamiętam, to tym, którym smakuje Oriental od McConnella czy inne Balkan Mixture, czyli bogate, intensywne w smaku Latakiowce powinien on smakować). Poza tym, jako się rzekło – próbowałem, a na La ciśnienia nie mam.
Okazja się nadarzyła i zakupiłem na znanym portalu akcyjnym puszkę opatrzoną bratnią, czeską banderolą. I stwierdziłem, że właściwie to dlaczego nie spróbować od razu, zwłaszcza, że upał pękł był, a i na wieczór zapowiadali burze, a siedzenie na balkonie w czasie wieczornej, letniej burzy, kiedy nie jest koszmarnie upalnie, a deszcz nie zacina w twarz to samo piękno i dobro.
Dlatego, niewiele myśląc, otworzyłem puszkę. Elegancka puszka swoją drogą – Czesi jakoś mogą umieścić te ministerialne komentarze na odwrocie i nikt od tego nie umiera. Wnętrze także eleganckie – papierowa harmonijka powoduje, że od razu nasuwa się człowiekowi gdzieś z tyłu czaszki przeświadczenie, że ma do czynienia z produktem wysokiej klasy. Jak wiadomo, o podobnych rzeczach decydują często drobiazgi.
Tin note. Nienachalny. Skórzasty. Serowy. Dość typowy, rzekłbym.
Wygląd: cienko pokrojona mieszanka koloru brązowo-czarnego. Wiem, wiem, powinienem się teraz zacząć rozwodzić nad niuansami kolorystycznymi. Ale jakoś nie mam powodu. Ot, tytoń jak tytoń. Pokrojony staranniej niż Elizabethan, ale nadal kawałki dłuższe i krótsze są. Nabija się w każdym razem bardzo przyjemnie. Wilgotność – w sam raz do palenia (to miła cecha Dunhilli w ogólności).
Upłynęło dziesięć strzałów znikąd (potrzebne na załadowanie tytoniu do fajki (średniej wielkości biliard, ot takie 2-3 w – nomen omen – dunhillowej nomenklaturze, nalanie kieliszka białego wina, przyniesienie książki na słuchawkach).
Odpalam.
I tu lekkie zaskoczenie. Smak jest, owszem, delikatny, ale jest też jakiś element, który jest – nie umiem tego określić lepiej – duszny. Nie bardzo, ale jednak jest. Poza tym wszystko, mniej więcej tak, jak się spodziewałem: jest dyskretna słodycz virginiowej bazy, są akcenty typowe dla latakiowców spod tego konkretnego znaku (latakie Dunhilla mają dla mnie pewien element wspólny) i delikatność. I niby wszystko podobnie, a jednak inaczej. Ponieważ pamiętam, że miałem tak z każdym tytoniem spod znaku D. nie przejąłem się i spokojnie zacząłem szukać elementu, który odróżniałby Durbara od jego latakiowych braci. I im dłużej paliłem, tym bardziej, rozumiecie Prosiaczka tam nie było. Nie mogłem znaleźć żadnego smaku, wokół którego jednoznacznie krążyłyby poszukiwania. Poza tą wspomnianą, nieznaczną, dusznością w smaku i fenomenem, którego nie doświadczyłem do tej pory w żadnej angielskiej mieszance. Mianowicie suszyło mi śluzówkę. Zupełnie jakbym palił jakiegoś siekierzastego Burleya. I ten konglomerat dusznej suchości kojarzył mi się – diabli wiedzą, czemu, proszę nie pytać, to poza mną – z pustynią. W miarę palenia było lepiej, smak się rozwinął/zintensyfikował, ale jakieś inne skojarzenia złośliwie nie chciały się pojawiać. Ot równo, ot poprawnie, acz bez ekscytacji. Element dusząco-suszący constans. W końcu sięgnąłem po odtwarzacz, odpaliłem audiobooka i spokojnie dopaliłem do końca dzieląc uwagę po równo, między tytoń, a zgrzytliwy głos Stephena K.
Technikalia? Pali się, jak to Anglik. Odpalamy i jedziemy. Nie gaśnie. Ale pali się – jak na Anglika – dość ciepło. I wydziela kondensat – jak na tego typu mieszankę dużo. Oczywiście mogę zwalić to na karb fajki, bo była zdecydowanie cienkościenna, ale nie wydaje mi się. Ten typ chyba tak po prostu ma. Moc – średnie stany stanów średnich.
I w sumie mam problem, bo nie wiem, gdzie bohatera tekstu umiejscowić. Spróbujmy zatem przez zaprzeczenia: nie jest tak słodki i pełny jak 965. Nie jest tak orientalny jak London Mixture. Nie jest tak intensywny, jak Nightcap. Nie jest tak charakterystyczny, jak Early Morning Pipe. Momentami przypominał mi Standarda w wersji Mellow, ale jednak nie do końca i bardziej intensywnie. W sumie – nie mam zdania. Czy może smakować? Pewnie. Zajadli latakiowcy i tak spróbują, a ci, którzy latakię poważają od czasu do czasu moim zdaniem powinni. Na pewno nie będzie to czas zmarnowany*. Ja pewnie jeszcze spróbuję, ale kiedy – nie wiem. Może jutro, a może za rok.
*Oczywiście ciekaw jestem opinii tych, którzy pamiętają Durbara w jego wcześniejszych wcieleniach. Jeśli byliby skłonni podzielić się spostrzeżeniami – będę wdzięczny.
Zdjęcie podebrane ze sklepu http://www.cgarsltd.co.uk Mieli najładniejsze ;)
To duszne – to może być jeden z orientali. Nie paliłem Durbara. A w innych or mieszankach czasem jest coś dusznego.
Co jakiś czas zastanawiam się, czy nie należałoby po prostu kupić zapasu puszek Dunhilla i zmagazynować przynajmniej na rok, a najlepiej na lat 3 – plus. W mojej opinii te tytonie mogą być po prostu zbyt młode. Miałem takie wrażenie przy Elizabethan „new stock”.
Oczywiście, że się powinno – i to na pewno w wypadku tej puszki nastąpi, no chyba, że mi przy najbliższym spotkaniu wypalicie całość ;)
Tym niemniej trzeba powiedzieć, że do tej pory (tj. do Elżbiety) Dunhille dawały się palić bez bólu prosto z puszki… i to też jest jakiś znak czasów.
jestem po zaledwie 3 fajkach tego tytoniu. I na poczatek odrazu podzielam opinie Juliana. Podczas palenia wyczuwam jakas dziwna plaskosc, ktora odrazu skojarzyla mi sie wlasnie z mlodoscia tytoniu. Potwierdzam tez odczucia autora opisu. Pali sie latwo, cieplej i jest mniej korzenno-orientalnyj od London Mix. Jest takze mniej slodki od 965, nie stwiedzilem jednak nadmiernrgo kondensatu. Moc zdecydowanie srednia.
Mysle ze zasloikowanie go na minimum 6 miesiecy poprawi wrazenia.
Na TR pojawiają się powoli recenzje Dunhill Durbar (Remake released 2014). Dobrze, że zostało to rozgraniczone. Na razie są tylko 4 oponie, na pewno z czasem będzie ich coraz więcej, tak więc można podglądać;-)http://www.tobaccoreviews.com/blend/8019/dunhill-durbar-remake-released-2014
Właśnie kompletnie bez sensu, że zostało to rozgraniczone. Recenzje będą i tak nawiązywały do starej wersji, a recenzenci są zazwyczaj na tyle przytomni, żeby podkreślić, z którą edycją mają do czynienia.
… A ja powtórzę po raz kolejny (pozornie bez związku), że te „nowe Dunhille” są zupełnie dobre.
Zgadza sie. Wczoraj wieczorem spotkalem sie ze znajomym ktory pali fajke juz 40 lat. Poczestowalem go nowym Aperitif i po zapaleniu stwierdzil ze przypomina mu ten z lat minionych. A np. elzbietanskiej miksturze tego powiedziec nie mogl, choc tez nie narzekal na jej jakosc tej nowej, choc wydaje mu sie one inna niz poprzednia wersja
Update: spróbowałem po miesiącu. Ta sama fajka, ale kompletnie rożne okoliczności przyrody. Dalej outdoor, ale chłodnawy, wrześniowy wieczór, piwo, grill i towarzystwo, czyli ewidentnie okoliczności okołolatakiowe. I jest znacznie lepiej, niż za debiutanckim razem.
Nie potrafię powiedzieć, na jakiej zasadzie, ale duszny element zniknął jak sen złoty – względnie transmutował w coś innego.
Pozostała lekka, nienachalna mieszanka latakiowa. W kierunku bliżej London Mixture i – ewentualnie – Standarda w wersji Mild niż pozostałych, ale nie będę się upierał przy tej klasyfikacji. Końcówka tradycyjnie „zagęszcza” smak. Tak czy inaczej miesiąc w słoiku pomógł uzyskać przyjemny efekt i z całą pewnością jeszcze po Durbara sięgnę.
Uwaga – przypominam, że będę miał go na spotkaniu, także chętni niech przygotują latakiówki.
Yopas, bierymy ogóry!
Sam jesteś ogór :> Oraz czmul i żłób :>
(sami Państwo rozumieją, że normalnie takie słowa nigdy by tu nie padły, ale ponieważ Mateusz wyłączył Talka… ;))
Man, mówiłem Ci, że talk coś świruje na iPadzie i jak nie odpisuję, to żebyś maila słał. Próbowałem stu aplikacji – bez skutku. Nie wiem o co kaman.
Się ma, się weźmie, ale czy akurat Durbar?
UkłonY,
Ps. Jednak pozostaje mieć nadzieję, że po tamtejszym barze cały czas nie ma duru.
Ale jest szansa, że jest durum. W tym barze.
Czy dur czy bar, powiem tylko tyle, że mnie śluzówkę wysusza perique. Pewnie go tam nie ma, więc nie jest to żaden trop w tym przypadku, ale chciałem coś napisać, by móc dodać, że lubię tego rodzaju porównania.
W każdej recenzji powinny być zawarte, by dać możliwość czytającej braci rozeznania się w doświadczeniach recenzenta. Okoliczności przyrody też są mocno wymagane – to może sugerować duszność w tym przypadku, bo jak wiemy powietrze podczas burzy…etc. Nie wiem ile w tym przypadku ozon mógł wpłynąć na Twoje postrzeganie smaku i jaką książkę słuchałeś, ale coś w tym było, czego drugi raz już nie zarejestrowałeś.
Czekamy więc na trzeci wpis potwierdzający jedno, drugie, bądź..
Janusz, ale trzeci wpis zakładałby niezmienność tytoni w czasie. A on się zmienia i to wyraźnie. Zwłaszcza, że częstotliwość mojego palenia mierzy się raczej w miesiącach, niż w dniach. Dlatego nie wykluczam, że w tym wypadku wystarczyło mu, że „złapał tlenu” – a dodatkowo ja byłem w innej formie psychofizycznej ;)
Co do pogody to tak, ona może mieć wpływ – ale wydaje mi się, że pisać o niej warto tylko w sytuacji, kiedy mamy do czynienia z warunkami w jakimś tam sensie skrajnymi (upał, burza). Oczywiście pod hasłem „skrajne” rozumiem „skrajne do palenia” bo nikt normalny nie pali w obezwładniającym upale czy w czterdziestostopniowym mrozie.
KrzysT Ja pale w upale, przynajmniej w warunkach jakie za upal uwazaja czytajacy ten portal. Kiedys nie potrafilem palic mieszanek z La w wyzszych temperaturach, co kilka razy napisalem na tym portalu. Ale z czasem to sie zmienilo i uwazam, ze mikstury latakiowe da sie palic i w wyzszych temperaturach ze smakiem…
Co do formy „psychofizycznej” to jak najbardziej się zgodzę. Ale jeśli chcesz powiedzieć, że potrafisz wyodrębnić różnicę w tytoniu leżakowanym miesiąc czy nawet dwa, to… zazdroszczę kubków smakowych.
To żadna ironia. Po prostu zazdrość, wynikająca z czytania Twoich recenzji.
Nie paliłem w 40 stopniowy mrozie, choć do temp. mam podobne do Ciebie podejście.
Na pewno, palenie na mrozie, czego jeszcze nie doświadczyłem, ale mogę sobie wyobrazić, daje zupełnie inne doświadczenia. Wyczekuję wielce tej możliwości i mam nadzieję, że w te święta uda mi się podzielić tą przyjemność z Wami…
Jednakże, jak pisze JerzyW, w skrajnych warunkach miałem przyjemność spożywać tytoń i jego smak, danego dnia, nie zwalam li tylko (to dla czepialskich) na karb fajki, a właśnie na warunki pogodowe. A 40 stopniowy upał, to już jest dla mnie „obezwładniający upał”.
I tak czekam na Twój następny wpis.
Pozdrowienia zza Va+Peq.
Janusz, Januuusz… Przecież ja tysiąc pięćset razy pisałem, żeby tych recenzji (zwłaszcza moich) nie brać na poważnie. Bo piękno recenzji zazwyczaj bierze się z umiejętnością operowania językiem, a nie z faktycznych własności tytoniu. Krótko mówiąc, do pewnego stopnia wszyscy… ściemniamy.
Z Jackiem włącznie, który zresztą tego ściemniania był absolutnym mistrzem. To jak z czytaniem Kapuścińskiego, albo Hugo-Badera. Zagęszczanie rzeczywistości.
Czytaj: nie sądzę, żebym potrafił powiedzieć, ile leżakował palony przeze mnie tytoń. Ale z całą odpowiedzialnością powiem, że to palenie po miesiącu było inne. Po prostu inne. Nie przykładałbym tu większej wagi akurat do dojrzewania (choć kto wie, w końcu to był tytoń pakowany podciśnieniowo, zatem pierwsze tygodnie dojrzewania mogą mieć wpływ) – bardziej zrzuciłbym to na karb temperatury zewnętrznej i okoliczności. Po prostu jesień kocha Latakię.
Jerzy, ja wiem, w jakich warunkach palisz, bo pisałeś o tym nie raz. Ale, jak sam zauważyłeś, przywykłeś do nich i ta adaptacja trwała jakiś czas. Tak więc możemy przyjąć, że dla ciebie są to warunki plus minus normalne. Co nie zmienia faktu (a o tym przecież też wspominałeś), że ogólnie pali się w takich warunkach trudno.
Fakt. Adaptacja trwala dosc dlugo. MM 965 byl na poczatku okropny, kompletnie nie nadawal sie do palenia w tych warunkach. Odstawilem La na lata. Wrocila zaledwie niecaly rok temu, ale palilem ja znacznie uwazniej niz kiedys. Bedac w PL, gdzie warunki sa o wiele lepsze, pale mikstury orientalne jeszcze lepiej. Mysle ze trudne warunki wplynely na lepsza technike. Nadal jednak zle mi sie pali w najcieplejsze dni czysta Va. Ale ogolne odczucie, ze w cieplych warunkach pali sie trudniej jest prawda. Nawet arcymistrzostwo w paleniu fajki tego nie zmieni.
Mija blisko rok od publikacji wrażeń KrzysiaT na temat pierwszych paleń Dunhilla Durbara. Otworzylem kilka dni temu puszkę, jaką zakupiłem w końcu lipca 2014 w jednej z trafik w UK.
Trzymałem ten tytoń przez rok, aby uniknąć palenia blendu nieco niedojrzalego i płaskiego w smaku, co KrzysT opisał w artykule.
Durbara zapalilem w mojej najlepszej fajce do mieszanek z latakią, sporym bilardzie Dunhilla z serii Tanshell w 4 grupie rozmiarowej z 1965 roku. Fajka przeszła solidne czyszczenie i odpoczywała przed paleniem równo 10 dni.
Rok w puszce zdecydowanie polepszyło smak tytoniu, co nie powinno dziwić. W porównaniu z paleniem świeżego prosto z puszki nie miałem wrażenia “płaskości” smaku.
Mieszanka zdecydowanie średnia w mocy, zdecydowanie słabsza niż np. My Mixture 965. Moc gdzieś w okolicach London Mixture. Pali się typowo dla anglików Dunhilla — znaczy bardzo dobrze.
Spalanie powolne bez skłonności do przygasania. Tin note też jakby delikatniejszy po roku dojrzewania, wydaje mi się mniej wędzony niż na początku. Tytoń w puszce delikatnie wilgotny. Nic tylko rozdrobnić i wsadzic do fajki.
Podczas palenia znacznie bardziej odczuwałem przyprawowe smaki orientalne, ktore wg. mnie dominują w tej mieszance. Latakia zdecydowanie “nienatarczywa”, ale i sam blend jest mniej przez to słodki i “maślany”. Dunhill Aperitif jaki się pojawił na rynku razem z Durbarem, jest wg. mnie slodszy, przez wiekszą ilość latakii w składzie.
Charakterystyczny “duch” jaki można wyczuć w wielu mieszankach Dunhilla jest bardzo mocno wyczuwalny. Czuję go jeszcze mocniej niż w opisanym wczoraj Dunhillu Ready Rubbed. Owy “duch” czy quasi-scent, jest wyczuwalny do samego końca palenia. Jak większość latakiowych Dunhilli, Durbar nie lubi przeciągania. Charakterystyczny dla wielu mieszanek angielskich posmak deserowej czekolady, jaki prawie zawsze czuję paląc London Mixture, tutaj się nie ujawnił.
Durbar nie lubi szybkiego palenia. W połowie fajki zacząłem go palić mocnie,j co spowodowało odczuwalną utratę smaku. Dunhill Durbar to generalnie bardzo dobra i średnia w mocy mieszanka angielska z o dziwo dość przyjemnym room note. Ten ostatni bez wątpienia bardziej akceptowalny niż w przypadku np. Night Cupa.
Witam dziś zakupiłem , puszkę Durbar , dla mnie jest spokojny w ogóle mnie nie dusi ani męczy , dla mnie jest słodki jak lekki cukier puder , delikatny i fajny . Może się nie znam albo za dużo pale sg 1792 ale dla mnie jest , nie jest duszny . Fajny opis , fajnie się czytało .